Strona zbiera w jednym miejscu to, co dotyczy wspólnych działań, a wisi w różnych oczkach sieci.

sobota, 1 listopada 2014

Rowerowa wycieczka w rumuńskie Karpaty

      W tym roku wybraliśmy się w rejon przy granicy z Ukrainą. Choć pierwotny plan był inny, w praktyce wycieczka przybrała formułę PPR.
PPR to Piwna Peregrynacja Rowerowa. Jej celem jest zdobywanie na rowerze (z umiarem ;) ) kulminacji kolejnych karpackich grup górskich. Wymyśliłem to sobie kiedyś po obskoczeniu w ten sposób Sudetów w dwa tygodnie. Zapału starczyło jednak tylko na Karpaty Zachodnie. Nawet to zajęło kilka lat, a wciąż są małe braki. Na całe Karpaty zabrakłoby życia, więc odpuściłem.
      PPR-owy styl jazdy Asi odpowiada, ale nie interesuje jej cel. Jednak tym razem dała się przekonać do konsekwentnego "wymiecenia" kawałka gór od Oasz do Rodniańskich. W efekcie zdobyliśmy najwyższe szczyty siedmiu grup górskich. W trakcie wycieczki, oprócz pedałowania, picia piwa i paru innych form rozrywki, robiliśmy zdjęcia i filmy.


Na Farcheniu (G. Marmaroskie).
Farcheń to najwyższy szczyt rumuńskich Marmaroszy. Właściwym PPR-owym celem w tych górach jest ukraińska Howerla. 
      
      W sieci wisi obszerny i obszernie opisany album zdjęć, więc tu nie ma sensu się powtarzać. Zapraszamy do galerii.
      Z materiału wideo zmontowałem aż dziewięć filmów. O dojeździe, powrocie i każdej grupie górskiej osobno. Od Gór Cybleskich do Oasz tło muzyczne robią utwory Dumitru Farcasa, rumuńskiego wirtuoza tarogato.
      Gdyby filmy wolno się ładowały do okien podglądu (widać czarne prostokąty zamiast obrazu), można je zobaczyć na playliście YT.

Dojazd:




Góry Ignis:



Góry Gutyjskie:



Góry Łapusz (i cerkiew w Rogoz):



Góry Cybleskie:




Góry Rodnianskie:




Góry Marmaroskie:



Góry Oasz:



Powrót (i Małe Pieniny):

czwartek, 24 lipca 2014

Na MTB do SBN na PP :)

      MTB - wiadomo, SBN to studencka baza namiotowa, a PP to Przysłop Potócki - przełęcz między Praszywkami Wielką i Małą, nad którą ta baza działa. A Praszywki stoją sobie w południowo - zachodnim zakamarku Beskidu Żywieckiego, czyli w tzw. Worku Raczańskim. 
      Ponieważ Asi nie udało się zajrzeć na Przysłop kiedy tam bazowałem, a lubi tam bywać, postanowiliśmy wybrać się nad przełęcz w następny weekend. Już tylko jako turyści. I oczywiście na rowerach.
      Aśka cisnęła na korbach od samej chałupy, szpetnie moknąc w ulewie na pierwszym etapie. Ja wybrałem bardziej leniwą opcję i dojechałem pociągiem do Wieprza - w pięknej, słonecznej pogodzie.
      Spotkaliśmy się pod kościołem w Juszczynie. Ponieważ byłem pierwszy i musiałem chwilę poczekać, poszedłem rzucić okiem na kościół od tyłu. Warto było, bo od czasu mojej ostatniej tam wizyty zaszła znacząca zmiana. Minas Tirith to przy niej pikuś :).


Czy to jeszcze kapliczka?

      Soła kusiła podwyższonym stanem. Wygląda na to, że dla kajaka górskiego była spływalna już od początku (czyli od ujścia Ujsoły). Cóż... nie można robić wszystkiego naraz.
      W bazie, jak zwykle, czas szybko zleciał, choć byczyliśmy się tam niemal dobę. Ponieważ w tym roku na okolicznych halach ruszył wypas, a szałas stoi tuż obok bazy, można było to byczenie zagryźć bundzem i popić żętycą.


Nowa bacówka i szałas bacy z Rycerki. Widoczne elementy koszarów trafią na okoliczne hale. Fladry potrzebne są tutaj, choć dotąd nie widziałem tu wilka ani nawet jego tropów. Ale dotąd nie było tu owiec.

Stara bacówka i szałas - obecnie zaplecze bazy

      Żeby nie powtarzać trasy w doliny, tym razem zjechaliśmy do Rycerek. Ta część drogi jest trochę bardziej wymagająca, ale to żadna ekstrema, bo nawet osobówki tamtędy jeżdżą. Potem hulnęliśmy dolinami Rycerek i Rycerki, a wycieczka zakończyła się na stacji w Rycerce.



Na przełęczy między Praszywką Małą a Będoszką Wielką

Śmiały (albo głupi) eksperyment filmowy. Tak mniej trzęsie kamerą, ale kiepsko widać drogę. A zamierzam filmować zjazd. 

Jednak bez przygód dotarliśmy do Rycerki

      Album zdjęć Asi jest tutaj. Ja nie robiłem zdjęć (jeśli nie liczyć garstki obrazków pstrykniętych telefonem), ale filmowałem. Wyszedł z tego prawie ośmiominutowy film.


czwartek, 17 lipca 2014

Dunajcem na Palavie

      Udało się wreszcie przekonać Asię do ponownego wejścia na pokład Palavy.
Tym razem mieliśmy się pluskać w Dunajcu, na odcinku przez przełom. Niestety, osobisty kot haczka został sponiewierany przez jakieś większe zwierzę i w weekend planowanego spływu trwała walka o jego żywot. Możnaby też napisać "na szczęście", bo po mocnym wezbraniu Dunajca, spod zapory w Sromowcach szło wtedy 57 m³/s. To już wprawdzie przepływ przy górnej granicy stanów średnich, ale wciąż sporo. Tydzień poźniej płynąłem tam ze znajomymi w kajaku górskim. Wody szło wtedy 37m³/s i wciąż nieźle huśtało na przylanych kamolach.



      W następny weekend przyszła pora na Palavę. Przepływ spadł do 23 m³/s. Jak się okazało, wody było w sam raz na lajtowy spływ. Nie miała już dużej mocy, ale jeszcze kryła sporo kamoli, które przy niższych stanach wymagają manewrowania łódką.
      Wyjechaliśmy z Krakowa w piątek wieczorem, więc w Szczawnicy byliśmy przed północą. Plan wycieczki zakładał pierwsze pokonanie przełomu pieszo, Drogą Pienińską, z łódką na wózku. Nocna wędrówka szła żwawo, choć droga jest remontowana po obrywach i w jednym miejscu trzeba było majdan przenosić. Na nocleg u ujścia Jordanca (nad Czerwonym Klasztorem) dotarliśmy o świcie.
      Po krótkim śnie pod tropikiem chińskiej dwójki zjedliśmy przyogniskowe śniadanie i ruszyliśmy na wodę. Rzeka nie sprawiła żadnych trudności, za to dostarczyła sporo wrażeń. Po drodze zaopatrzyliśmy się w absynt w Czerwonym Klasztorze, a w dyskoncie między Szczawnicą i Krościenkiem w resztę napitków i coś do jedzenia. W sam raz na kolację i śniadanie przy biwaku na wyspie za Krościenkiem. Ten etap wycieczki można zobaczyć w pierwszej części filmu.




      Nazajutrz - przy równie pięknej pogodzie - dotarliśmy do Zabrzeży, zatrzymując się po drodze na piwo przy torze w Wietrznicach. Niestety, w ten weekend piwa tam nie lali. Podsumowanie niedzieli można zobaczyć w drugiej części filmu.




      Możnaby (i chciałoby się) płynąć dalej, ale wtedy powrót do domu znacznie by się wydłużył. Jednak zamierzamy wkrótce znów wrócić na Dunajec.

Stajemy na nocleg za Krościenkiem

Biwak na wyspie

Garstka opisanych zdjęć z wycieczki jest tutaj.

      Piszę ten tekst w lipcu, po kolejnej fali opadów w zlewni górnego Dunajca. Teraz na pokonanej trasie jest ciekawie. Zapora zrzuca nocą wodę kilkanaście cm powyżej stanu ostrzegawczego (nawet 183 m³/s), a w dzień idzie "tylko" 70. Choć dzisiaj poziom spadł już 3 cm poniżej granicy stanów wysokich. Stan wody o ósmej wynosił 236 cm, a przepływ 52,8 m³/s.


Zrzut ekranowy wskazań pegla w Sromowcach Wyżnych, ze strony pogodynka.pl 
  

Palavą przez Kraków

      Moje pływanie górną Wisłą na raty miało lukę między przeprawą promową Kopanka - Jeziorzany, a SW Dąbie. To tylko 23 km, czyli - mimo prawie stojącej wody (bo między stopniami Kaskady Górnej Wisły) - dystans na dzień lajtowego moczenia pagajów. I dobry pomysł na "półweekend", jaki się czasem Asi trafia.
      Punkt zbiórki był przed Galerią Krakowską. Stamtąd na Salwator tramwajem, a do Jeziorzan autobusem. Wodowaliśmy Palavę na przeprawie promowej w porze drugiego śniadania. Popłynęliśmy więc krztynę dla zasady i już po chwili byczyliśmy się na nadrzecznym pikniku.



      Mimo niespiesznego tempa, dotarliśmy po południu do celu. Na rzece człek nie pohulał, bo choć Wisła po opadach stan miała jeszcze dość wysoki, to szybkość nurtu już ślimaczą. Ale za to było co podziwiać na brzegach. Pogoda piękna, więc już krajobraz wapiennych wzgórz w wiosennej zieleni robił duże wrażenie. A do tego doszły krakowskie mosty i stara architektura, z Wawelem i klasztorami w Tyńcu, na Bielanach i na Skałce na czele.


Tyniec - benedyktyniec

Stopień wodny Kościuszko, a nad nim Srebrna Góra z kamedulskim klasztorem  

Częścią stopnia jest elektrownia wodna. Wodę spod turbin wykorzystuje tor kajakowy.




Klasztor norbertanek na Zwierzyńcu

Wawel po austriacku

Kościół na Skałce i klasztor paulinów

Krakowskie mosty

Album opisanych zdjęć z wycieczki jest tutaj.

Film ze spływu:




czwartek, 26 czerwca 2014

Na rowerze pod Wysoką

      W połowie maja powtórzyła się sytuacja sprzed roku. Ja miałem tylko weekend, a Aśka zaczynała krótki urlop i miała nieco więcej czasu na góry. W tej sytuacji rozwiązanie też się powtórzyło. Wybraliśmy takie miejsce na jazdę w tandemie, by można było ciągnąć dalej solo. Niestety, pogoda wybrała sobie ten czas na krótki test niebieskich zraszaczy, przed planowaną akcją "polityka na wałach". Intensywne opady dopiero się zbliżały, ale i ten, który nas dopadł na finiszu wspólnego etapu, sprawił, że urlopowa aktywność rozproszyła się na kilka celów i z gór wróciliśmy razem.
      Przejechana wspólnie trasa zaczęła się w Staniątkach. Poranny deszcz ustąpił ładnej pogodzie, przy której mknęliśmy przez Pogórze Wiśnickie i Beskid Wyspowy - w dolinę Dunajca. Wieczorem dotarliśmy w Małe Pieniny, na nocleg w bazie pod Wysoką.
      W niedzielę zwinęliśmy majdan, zjechaliśmy do Jaworek i przez dolinę Białej Wody i Rozdziele ruszyliśmy na wschód. Na Obidzy dopadł nas deszcz i trzymał do końca, czyli do Piwnicznej. Odpuścił dopiero przed Nowym Sączem, ale to już obserwowaliśmy z okna pociągu.
      Nadchodzące ulewy spowodowały wezbrania rzek. Niektórzy politycy dostrzegli w nich nawet powódź. Olać ich fantazję. Dla nas ważne, że stany wód poszły w górę i można tu było wrócić z Palavą na spływ bez szorowania o kamole :). To jednak inna historia.


Zła pogoda ustępuje

Kościół w Gdowie

Kostrza i Beskid Wyspowy

Cmentarz wojenny w Tymbarku

A nad nim - rynek

Tatry spod Przełęczy Słopnickiej

Dunajec w wiosennych barwach

Ruch na torze w Wietrznicach

Biwak pod Wysoką

W Białej Wodzie

Pieniński klimacik

Zła pogoda powraca

Ale Tatry spod Obidzy jeszcze widać

W dolinie Popradu deszczowo

Więcej zdjęć i ich opis jest w albumie z wycieczki.

Jest też film, choć bez ujęć z CamOne, bo poległy wraz z dyskiem zewnętrznym.
Uwaga, muzykę do filmu dobierałem pewnie w stanie "pomroczności jasnej", bo nie jestem w stanie jej teraz słuchać. Obawiam się, że może to być powszechne odczucie. Jak nie podejdzie, można sobie puścić coś własnego. 




poniedziałek, 23 czerwca 2014

Kolejny zlot górskich klikaczy

      Dwa razy w roku użytkownicy forum portalu e-gory.pl spotykają się na zlotach w górskim realu. Niestety, dziś forum to już nie społeczność ludzi żyjących górami, ale raczej giełda pytań o dobre buty na grań Krupówek lub o miejsce w aucie jadącym na Krowiarki. Ludzie traktują je jak narzędzie do zaspokajania indywidualnych potrzeb i w realu to widać. Idea wyjazdu w góry jest OK, jeśli to góry wybrane w ramach "samorealizacji". Ale idea spotkania się w górach z ludźmi znanymi jako nicki i awatary - niekoniecznie.
      Ten zlot - już osiemnasty w historii - wypadł w Sudetach. Konkretnie w Pokrzywnej (w Górach Opawskich), czyli najbliżej jak się da - zważywszy, że na e-gorach klikają głównie ludzie z Górnego Śląska i Małopolski. Mimo to, przy zlotowym ognisku spotkało się tylko pięcioro użytkowników i niezarejestrowany Artur. To około promila wszystkich zarejestrowanych.
      Ale, jak wiadomo, liczy się nie ilość, lecz jakość. Nie najmilej wspominam towarzyski aspekt tych zlotów, które były liczne. Fajnie, jak ludzi można trochę poznać. Dlatego ci, co ledwie mignęli w realu, to ciągle tylko nicki i awatary. A tym razem zjechali się sami bywalcy :).
      Zlot wypadł w roboczy weekend Aśki, więc ruszyliśmy dość późno. W praktyce sobota to zaledwie kolejowy dojazd do Prudnika, kilkanaście kilometrów na korbach i kameralna impreza w PTSM. Góry były tylko tłem. W niedzielę było tak samo. Towarzystwo wybrało się jeszcze na spacer po okolicy, a my ruszyliśmy na korbach do domu. Po chwili wyjechaliśmy z górskiej doliny i aż do Gliwic ciągnęliśmy niemal po płaskim.
      Za pół roku spotykamy się na Trzonce w Beskidzie Małym, a za rok - na Stogu Izerskim w Górach Izerskich. Oby w liczniejszym składzie :).


W Prudniku - nad Prudnikiem.
Dotąd dotarliśmy pociągiem. Dalej mkniemy na rowerach.

Celem są Góry Opawskie

Na miejscu zastaliśmy Beskę, Izę, Artura i Moskala

Rankiem każdy wyszedł z siebie i liczba zlotowiczów cudownie (a raczej corelnie) się podwoiła 

Ruiny zabytkowego pałacu w Łące Prudnickiej

Ratusz w Prudniku

Przerwa obiadowa.
Ognisko podsyca energia chemiczna drewna i asfaltu.

Rynek i ratusz w Głogówku

Zamek Oppersdorffów w Głogówku

Góra św. Anny

Rekonstrukcja fragmentu fortu w Koźlu

Odra - próg pod mostem między Koźlem i Kędzierzynem

Kościół w Sierakowicach

Zabytkowy spichlerz w Rachowicach

Kościół w Rachowicach

Zachód słońca zastał nas już w Gliwicach. Właśnie przecinamy autostradę.

  Link do albumu zdjęć z wycieczki.


piątek, 20 czerwca 2014

Księżyc, słońce i Babia Góra

      Lokalizacja i charakter Babiej Góry sprawiają, że jest dobrym celem na robocze weekendy, które wspólnie zaczynamy dopiero w sobotnie popołudnie lub wieczór.
      Kwietniowe wejście na Diablak było wyjątkowo proste, bo gdy zaszło słońce, wyszedł księżyc w pełni, a pogoda nie miała akurat upierdliwych kaprysów. Nie cisnęliśmy jednak do oporu, zatrzymując się po drodze na krótki nocleg. Poprzednio wypadł nam na Krowiarkach, a tym razem nieco wyżej, bo na Sokolicy. Za dach nad głową znów posłużył lekki flecktarn. Jak zwykle w pogodny weekend, na szczyt ciągnęli entuzjaści czerwonej kuli nad horyzontem, więc sen rozmienił się na drobne.
      Na Diablak, oprócz wschodusłońcapodziwiaczy, zajrzal też "dogtrekker" z husky i dwa bezpańskie owczarki. W efekcie spotkania jednych z drugimi, doszło do krótkiej kynomachii, zakończonej pacyfikacją napastników.
      Spędziliśmy na czubku trochę czasu, bo wymyśliłem sobie film poklatkowy z użyciem mechanicznego minutnika kuchennego. Wyszedł tak sobie. Jedyny ruch w obrazie (oprócz zbyt szybkiego ruchu ludzi), to ruch kamery i dwóch krótkich kresek pary za lecącymi odrzutowcami. Trzydziestokrotne przyspieszenie to trochę za mało, by pokazać ruch słońca lub leniwie rozwiewanego przez wiatr krzyża z dwóch cirrus aviaticus.
      W towarzystwie psiarza z husky (jak się okazało, kolegi Aśki) doszliśmy na Bronę. A dalej nogi niosły przez Cyl na Jałowiecką. Po pikniku przy ognisku, z piwkiem i pieczoną kiełbasą, zeszlismy do Czatoży, gdzie złapaliśmy już nabity ludźmi busik, co miał dopiero za dłuższą chwilę ruszyć z Lajkonika. Bus zgodnie z planem zajechał na przystanek początkowy, choć miejsca w nim było tyle, na ile dało się skompresować pasażerów, czyli nas i liczną wycieczkę krakowskich studentów.
   Podróż zleciała szybko i już późnym popołudniem dotarliśmy do Gliwic.

Start jeszcze w dziennym świetle

Lulu w świetle Luny 

Wschód słońca na Diablaku

Patent do dynamizowania filmu poklatkowego...
...i efekt jego pracy:




W drodze na Bronę

Na Cylu

Widok na masyw Babiej Góry spod Przełęczy Jałowieckiej...

...i z Czatoży

Wracamy

Album zdjęć z wycieczki jest tutaj.