Wybrałem się tam z Gliwic z Izą i Kurą, a Asia dołączyła w Krakowie. Ruszyliśmy z Koninek, przez Turbaczyk, a wracaliśmy przez Suchorę.
Pogoda sprawiła, że w dwa dni poczuliśmy klimat trzech pór roku. Sobota na dole była jesienna. Szkielety drzew we mgle, wilgoć, chłód i takie tam. Na górze leżał mokry śnieg, a w nocy chwycił słaby mróz. W niedzielę rano mróz ustąpił i zaczęło się lać z dachu schroniska i świerków w lesie. A potem wyszło słońce i zrobiło się wiosennie ciepło.
Można by uznać, że impreza się udała, gdyby nie "czynnik ludzki". Młoda krew w kole to już generacja półgłuchych (pewnie od słuchawek) indywidualności, wyrażających siebie bez zważania na okoliczności. W efekcie i nad rytualnym ogniskiem w lesie i nad występem nowych przewodników w schronisku unosił się wrzask kilku radosnych inaczej - w duchu Bałkanicy. W schronisku ten hałas trochę zlewał się z tłem, nawet po 22:00, bo obok naszej imprezy trwało kilka libacji innych weekendowych wędrowców. Cóż, taki dziś klimat schroniska. Ale w lesie bobkowe wrzaski mocno nie przystawały do charakteru czasu i miejsca. A może to ja już nie przystaję do czasu? Ogłuszany wrzaskiem przez roboczy tydzień, w weekend odpuściłem sobie kolejną dawkę hałasu i w czasie harców i tortożerstwa wybralem się z Asią na szczyt Turbacza, posłuchać "ciszy gór", o której mowa w przewodnickiej przysiędze.
Kapliczka koło Orkanówki |
Szałasowy ołtarz pod Turbaczem |
Ognisko |
U góry wciąż zimowo |
Obserwatorium na Suchorze |
Schodzimy do Koninek |
Album zdjęć z wycieczki. I jeszcze, przy okazji, Jonasz Kofta lub Czerwony Tulipan :).