W dolinach nie było śniegu, więc ruszyliśmy per pedes. Tym razem z Rajczy. Ale w górach śniegu było sporo. Ponieważ dotarliśmy na Cudzichową w nocy, to przy okazji przetarliśmy drogę dojazdową w poprzek kilka razy. I to podwójnym zygzakiem. Głęboki śnieg ją zniwelował i nie było łatwo znaleźć bacówkę. Tym większa radość, gdy wreszcie jej ciemny kształt pojawił się w polu widzenia.
W środku jest sporo miejsca i komfortowy nocleg, bo leży tu kilka sprężynowych materacy. Po otrzepaniu z nawianego śniegu i odizolowaniu się od ich wilgotnej masy plandeką budowlaną - dałyby spokojny sen nawet tej bajkowej niuni, wrażliwej na ziarnka grochu. Ale z drewnem kiepsko. Suszki w okolicy wypalone. Trzeba się było nachodzić w białym po testis, by ściągnąć choć trochę suchych gałęzi spod świerkowych czap. Trafiły mi się jednak także dwie suszki, z których jedna - po ścięciu - okazała się tylko "prawie" sucha :/.
Po noclegu i leniwym poranku, ruszyliśmy do Korbielowa. I tam utknęliśmy. Lokalne busy jeżdżą według niezbyt czytelnych reguł, ale z wiszących w przystankowej wiacie rozkładów wynikało, że trochę poczekamy. Na szczęście zabraliśmy się do Żywca okazją, z dwiema skiturownicami.
W dole Rajcza. Co to za zima? |
Ledwo w górze trzyma. Przed nami Prusów, a za nim Pasmo Wiślańskie, od Baraniej Góry po Skrzyczne. |
Bardzo kameralna bacóweczka. Drewniany namiot - dwójka. Napieramy do znacznie większej. |
Zmierzch przed schroniskiem na Lipowskiej |
Bacówkowa przewiewność i "siwy dym" |
Przy nowym moście w Żywcu praca wre |