Z braku lepszego pomysłu, trzymaliśmy się sprawdzonej formuły PPR, co w tamtych okolicach miało swój kiepski aspekt. Część szczytów "najwyższych gór w okolicy" to miejsca nie odwiedzane nawet przez drwali (choć spotykaliśmy ich czasem w pobliżu szczytu), a co dopiero przez turystów. To oznaczało konieczność przebijania się przez zarośnięte chaszczami bezdroża. Na szczęście między tymi chaszczami sporo było znacznie ciekawszych miejsc.
Po przebyciu metodą kombinowaną (na korbach i koleją) drogi dojazdowej, ruszyliśmy z Aradu na wschód. Parokrotnie zmieniając kierunek, dotarliśmy po niemal dwóch tygodniach do wsi Şuncuiuş, a stamtąd, znów kombinując z kolejowym wsparciem, pojechaliśmy w Małe Pieniny - do bazy pod Wysoką. Po drodze były góry Zarand, Metaliferi, Trascăului, Bihor i Pădurea Craiului. To jednak nie znaczy, że weszliśmy (a raz wjechaliśmy) na pięć szczytów. Bo, choć podział Karpat wg Kondrackiego jest w "piwnej peregrynacji" kanoniczny, to inne czynniki nieco zamieszały i na wszelki wypadek dołączyliśmy do listy dwa "alterdachy".
Dojazd
Podróż do punktu startu trwała ponad dwa dni. Po drodze wypadły dwa biwaki. Pierwszy - nad Cisą, nieopodal promu w Tuzsér. Drugi - nad Maruszą, za Aradem.
Biwak nad Cisą |
Pierwszy film z wycieczki:
Góry Zarand
Zarand to mało ciekawe turystycznie góry. Mocno zalesione, czyli mało widokowe. Dopiero pod koniec udało się znaleźć bardziej rozległe panoramy. Ale miłośnikom "klimatu wczorajszego świata" mogą się podobać wyludnione wsie i "postindustrial" w dolinach. Nam się to nie podobało, choć wrażenie robi (konkretnie - przygnębia).
Zajrzeliśmy na dwa czubki, bo J. Kondracki nie dla wszystkich geografów jest miarodajny i niektórzy dzielą Karpaty po swojemu.
Po noclegu pod przełęczą, w chaszczach na łuku drogi, wdrapaliśmy się z rowerami na Droceę. Niby szlakiem, ale tak dzikim, że chyba tyko znakarz szedł nim przed nami :). Za to dało się zjechać prawie całość, choć masa suszu pod kołami groziła napędowi niechcianą "rozrywką".
Kolejny cel to Văratecului. Pod pobliską przełęcz prowadzi od zachodu stroma droga, użytkowana przez ciągniki zrywkowe. Ale sama przełęcz jest tak zarośnięta, że trudno przebić się na nią z rowerem. A po drugiej stronie dzicz. Mimo to - po przeczekaniu burzy i odhaczeniu czubka - zaryzykowaliśmy zjazd. Pokonawszy zawaloną martwymi drzewami i zarośniętą chaszczami drogę, dotarliśmy na ugory, na których kiedyś kwitło rolnictwo. Zostały po nim tyko dzikie sady. Ale był też świeży ślad konnych zaprzęgów. Po nim trafiliśmy do wyludnionej wioski i dalej, w dolinę Białego Kereszu, z nieczynną linią kolejową i opuszczonymi kamieniołomami. W dolinie nie udało się znaleźć dobrego miejsca na biwak, więc zalegliśmy na hali, przy drodze za Vârfurile.
Vf. Drocea - pierwszy cel w G. Zarand |
Vf. Văratecului - drugi cel |
Film z tego etapu:
Rudawy Siedmiogrodzkie (Munții Metaliferi)
Przejazd przez kolejną grupę górską to dużo szosy w upale i trochę nerwówki przy "dachowaniu".
Nie udało się wyjechać na przełęcz pod Vf. Fericelii, bo końcówka drogi i teren są prywatne, a właściciel na stosownej tabliczce przy drodze zakazuje wjazdu. Wróciliśmy zatem nieco niżej, zadekowaliśmy bety w chaszczach i o zmierzchu ruszyliśmy na szczyt "diretissimą", zboczem stromego jaru. Podejście w narastającym mroku, po osypujących się kamolach, na zarośnięty po czubek szczyt, trudno nazwać wakacyjną przyjemnością - choć wpisuje się w kanon PPR. Niestety, kanon akceptuje tylko połowa naszej turystycznej spółdzielni :).
Buk na Vf. Fericelii - dachu Rudaw Siedmiogrodzkich. Napis z czasów schyłku Ceaușescu wydaje się być tutaj ostatnim śladem wizyty człowieka :). |
Film z tego etapu:
Góry Trascău
Według J. Kondrackiego Poieniţa jest kulminacją Trascău, a Dâmbău szefuje tylko w południowym grzbiecie tych gór. Ale w innym źródle natrafiłem na inny podział. Według niego Dâmbău rządzi całością, a Poieniţa ma pod sobą G. Metaliferi. I bądź tu człeku mądry :). Na wszelki wypadek zajrzeliśmy na czubki obu gór. Oba były tego warte, niezależnie od PPR-owej idei.
Po przeczekaniu przy obiedzie w Zlatnej wyścigu dwóch burz, ruszyliśmy na Dâmbău. Po drodze dopadła nas trzecia. Na szczęście mijaliśmy akurat przewieszoną skałę i przy parzeniu kawy na łeb nie padało. Wyszliśmy na grzbiet za szczytem, więc zostawiliśmy bety i ruszyliśmy "dachować'" na lekko. Zdążyliśmy niemal dokładnie o zachodzie słońca. Zabiwakowaliśmy na polance pod Paraginoasą (bo na górze wiało) i nazajutrz zjechaliśmy grzbietami do drogi na Mogos, a stamtąd pod drugą górę. Szarpnęliśmy ją na lekko, wracając na biwak nad przełęcz przed Mogos.
Film z tego etapu:
Masyw Biharu (Munții Bihorului) - wjazd na Curcubăta Mare
Po przeczekaniu przy obiedzie w Zlatnej wyścigu dwóch burz, ruszyliśmy na Dâmbău. Po drodze dopadła nas trzecia. Na szczęście mijaliśmy akurat przewieszoną skałę i przy parzeniu kawy na łeb nie padało. Wyszliśmy na grzbiet za szczytem, więc zostawiliśmy bety i ruszyliśmy "dachować'" na lekko. Zdążyliśmy niemal dokładnie o zachodzie słońca. Zabiwakowaliśmy na polance pod Paraginoasą (bo na górze wiało) i nazajutrz zjechaliśmy grzbietami do drogi na Mogos, a stamtąd pod drugą górę. Szarpnęliśmy ją na lekko, wracając na biwak nad przełęcz przed Mogos.
Pod szczytem Dambau w G. Trascău.
Szczyt znajduje się na granicy lasu, ale podejście od południa prowadzi halą.
|
Pod szczytem Poieniţy - liczonej i do Rudaw i do Trascău. Sam szczyt to skała zarośnięta po czubek. |
Film z tego etapu:
Na szczycie Curcubăta Mare - "dachu dachów", czyli kulminacji nie tylko Bihoru ale i Apuseni |
Film z tego etapu:
Masyw Biharu - płaskowyż Padisz
W G. Bihor padła pod korbą Curcubăta Mare, więc cel PPR-owy został osiągnięty. Ale "być w Rzymie i papieża nie widzieć"? Wypadało po drodze zahaczyć o płaskowyż Padiș i uszczknąć choć odrobinę z jego krasowych atrakcji.
Po burzy mózgów (na granicy insultus cerebri) stanęło na tym, że pociśniemy tam górami, nie przez dolinę Crișul Pietros. Zaoszczędziliśmy 700 m zjazdu i podjazdu dobrymi drogami, kosztem 150 m podejścia i zjazdu po wertepach. Niestety, po biwaku na aktualnie suchym polju La Grajduri, "wisienkę na torcie" (czyli kompleks Twierdzy Ponoru) skonsumowałem solo i - z konieczności - "z buta".
Droga doliną Crișul Pietros znalazła się jednak pod kółkiem, bo zjechaliśmy nią do Beiuș, w dolinę Czarnego Kereszu (Crișul Negru)
Twierdza Ponoru na płaskowyżu Padiș (Bihor). Nie szczyt, ale też cel. |
Film z tego etapu wycieczki:
Sporo w filmie ujęć La Grajduri. To miejsce zrobiło na mnie wrażenie niewiele mniejsze niż Twierdza Ponoru :). W sezonie polana zamienia się w "wyspę bardzoludną" na świerkowym morzu, otoczoną rafą gówien i papieru.
Pădurea Craiului
Za przełęczą Asia chciała zjeżdżać doliną Jadu aż do jeziora zaporowego. Na szczęście złapaliśmy kapcia przy jednym z punktów postojowych (chyba po raz pierwszy kapeć mnie ucieszył) i w efekcie przenocowaliśmy dość wysoko. Dzięki temu tę piękną dolinę przemierzyliśmy za dnia. Odkryliśmy również, że jezioro zaporowe (Lacul Leșu) chwilowo nie istnieje, jeśli nie liczyć niewielkiego bajora z samotną łódką u stóp zapory.
Za zaporą odbiliśmy w dolinę lewobrzeżnego dopływu Jadu, by wdrapać się na lokalny "dach", jednak końcówkę przyszło robić solo, bo Aśka wolała zostać nad potokiem. I całe szczęście :). Asia nie lubi chaszczowania w ramach "sztuki dla sztuki", a podejście na zalesiony po czubek Vf. Hodrâncuşa było chaszczingowym rekordem tego wojażu. Po odcinku utwardzoną drogą przyszło porzucić rower i dymać pieszo korytarzem świeżo wybitym w chaszczach przez skider, a potem przebijać się przez bukowy gąszcz, wyrosły z samosiewek. Wcześniej na drodze widziałem świeże kupiszony niedźwiedzia, ale liczyłem na to, że nawet jeśli sracz jest w pobliżu, to raczej go nie zaskoczę i nie będzie miał powodu się denerwować. A ponoć wyluzowane niedźwiedzie populacji karpackiej nie utrudniają życia turystom. Przynajmniej w dzień :).
Po odhaczeniu Hodrâncuşy wpadliśmy na kolację do restauracji w przydrożnym pensjonacie (Pensiunea Carpathia) i zalegliśmy na biwaku nad Jadem za Remeti.
Nazajutrz plany się wyklarowały. Wracamy do domu. Asia nie zobaczy Lacul Drăgan, a ja nie wlezę na Vf. Vlădeasa, ale za to pocieszymy się dniem dłużej w Małych Pieninach. Trzeba tylko wydostać się z tego zakątka Karpat, co w oparciu o rumuńską kolej nie jest rzeczą prostą.
Punkt geodezyjny na Vf. Hodrâncuşa. To najbardziej zarośnięty szczyt na trasie.
|
Film z tego etapu:
Powrót
Doliną Jadu dotarliśmy do doliny Szybkiego Kereszu (Crişul Repede), którą biegnie linia kolejowa. Okazało się, że do pociągu do Oradei mamy tyle czasu, że warto cisnąć dalej i poszukać lepszego miejsca do czekania. Zatrzymaliśmy się dopiero na pięknie położonym polu biwakowym przed Şuncuiuş. Niestety, dojazd tam szlakiem od miasteczka zablokowało nam strome skalne zejście i trzeba było wracać do drogi w dolinie.
Po byczeniu się nad wodą i dojeździe do Oradei ruszyliśmy na korbach na Węgry, do Biharkeresztes, z zamiarem dalszej podróży koleją. Ale ostatni pociąg tego dnia pokazał nam tylko oddalające się światła. Trudno. Cisnęliśmy do późnej nocy na korbach i po noclegu w chaszczach nad Berettyó złapaliśmy połączenie od razu do Debreczyna. A stamtąd stałą trasą przez Tuzsér, Czerną nad Cisą (już na Słowacji) i Koszyce doturlaliśmy się do Lipan. Byliśmy tam na tyle wcześnie, że na nocleg po rowerowym etapie stanęliśmy dopiero nad Popradem.
Nazajutrz, znów przez Lubowlę, Litmanową i przełęcz Rozdziele, dojechaliśmy do bazy nad Jaworkami, w której zostaliśmy na dwa noclegi i jedną wycieczkę po okolicy.
Na Wysokim Wiechu w Małych Pieninach |
Film z tego etapu:
Powyższe obrazki i filmy to tylko część opracowanego materiału. Pełniejszy obraz daje 385 obszernie opisanych zdjęć w albumie z wyjazdu. Zapraszamy do oglądania i lektury.
Powstało też kilka dodatkowych filmów. Są jednak materiałem tylko dla cierpliwych entuzjastów :). To niemal surowe, pełne ujęcia, głównie ze zjazdów w kilku ciekawych punktach trasy. Można je zobaczyć na playliście, od pozycji dziewiątej.