Strona zbiera w jednym miejscu to, co dotyczy wspólnych działań, a wisi w różnych oczkach sieci.

wtorek, 29 stycznia 2019

Skitura do bazy na Przysłopie Potóckim

    Tytuł wpisu średnio trafiony, bo choć z doliny do bazy i z powrotem szliśmy/jechaliśmy na nartach, to jego treść zdominowała część "pobytowa". Jak zwykle na PP :).
    Studencka baza namiotowa na Przysłopie Potóckim jest czynna tylko w wakacje. Ale i przez resztę roku jej stałe obiekty są dostępne dla mało wymagających turystów. To stary szałas (powstały jako "zaplecze socjalne" kompleksu pasterskiego, zbudowanego "u schyłku komuny") i nowa wiata, która po ostatnich przeróbkach przestała być wiatą. Po sąsiedzku stoją jeszcze dwa budynki nowego szałasu, ale to już nie są bazowe obiekty, choć też stoją otworem i można w nich przenocować.
    Wolny weekend tym razem wypadł nam dwudniowy, ale chęć wyspania się po tygodniu pracy zwyciężyła z potrzebą uprawiania turystyki "na starych śmieciach". Zamiast więc zrywać się w sobotę wczesnym ranem, ruszyliśmy w góry po południu. Tak, by dotrzeć od razu na nocleg.


Już w pociągu "chłoniemy klimat" Żywiecczyżny. Od Żywca do Węgierskiej Górki jechaliśmy z "noworocznymi dziadami", wracającymi z imprezy Żywieckie Gody, czyli przeglądu grup kolędniczych.
"Dawno, dawno temu, w lokalnej galaktyce" trafiło mi się trzy razy na jednej wycieczce spotkać takich kolędników. Trochę mnie i kumpla sponiewierali zajęczymi skórkami umazanymi sadzą, ale też poczęstowali świeżym chlebem wycyganionym z pobliskiej piekarni. Czasy się zmieniły, lecz zwyczaj nie zanikł. Teraz ciutkę sponiewierano Asię. Jeden maz tłustą sadzą to "pikuś". Jadące samotnie dziewczyny wyglądały po tej interakcji jak... hmmm... Afroafrykanki (żeby się "rasistowsko"  nie wyrażać).    


W Rajczy jeszcze "za dnia", ale że rozkład busów się zmienił i nie odpowiada temu w Internecie, wyjedziemy stąd "po nocy". Za to także po piwku i pizzy.


Trwa akurat gminna impreza narciarska. Do nas dotarły jedynie jej echa. Nieopodal kończy się właśnie "wyścig na bele cym".


Już na dobrej drodze nad PP, przejeżdżonej kołowo, płozowo i gąsienicowo. Z dwóch powodów nieco później niż planowaliśmy.
Kierownika busa do Rycerki Kolonii coś przymuliło. Ruszył z Rajczy z dziesięciominutowym opóźnieniem, dopiero jak mu koleś z busa do Złatnej zatitał, bo zatoczkę przystanku blokował. A od sklepu w Kolonii pocisnęliśmy skrótem "na pałę", który nas wyniósł na stok Pleskierówki. Do tego stopnia "na pałę", że część skrótu wypadła w świerkowym gąszczu na stromym stoku. Skrót nie zawiódł, jeśli go liczyć miarą odległości. Ale łatwiej nie było. Ani krócej czasowo.


Stół między kręgiem ogniskowym a starym szałasem. Zawiało, ale nie zamiotło. Wręcz przeciwnie.


Szałas zadziałał jak przydrożny płotek przeciwzaspowy, więc wejście nie jest zasypane śniegiem. Da się wejść bez kopania.
Dotąd w czasie zimowych wizyt na PP spaliśmy tutaj, a wieczór i ranek spędzaliśmy przy ognisku. Jednak teraz przebudowana "wiata" jest lepszą opcją pobytowo - noclegową.


Trochę śniegu do środka nawiało, ale jest wiadro, to się go wyniesie. Za to piec wymaga mniej paliwa niż ognisko. Na cały pobyt starczyła jedna duża suszka świerkowa.



Śnieżna zima ma i tę zaletę, że po wodę nie trzeba daleko chodzić.  


Kawa prawie gotowa.


Piec nie podnosi znacząco temperatury wnętrza, bo izba "wiatrem podszyta". Ale i na zewnątrz nie było zimno tej nocy. Termometr zapamiętał minimum -1,8 °C. W środku było około +3.


Śpimy na górze. Na stryszku jest sporo miejsca i łatwiej tu wleźć niż np. w bazie na Głuchaczkach, bo są wygodne schodki. 


Śpiwory już puste. Czas na poranną kawę i śniadanie.
Plany na niedzielę są elastyczne. Jeden zakładał przejście do Rajczy hakiem przez Rycerzową. Na ten już za późno. Drugi zakładał wypad "na lekko" - przez Będoszkę, na piwo na Przegibku. Ale piwo jeszcze mamy, a śnieg na Będoszce taki jak na Praszywce. Widoków spod krzyża nie żal, bo niewiele widać. Zostaje zatem bazowe byczenie się, a potem przejście przez Praszywkę, Rycerkę i Łysicę do stacji kolejowej w Soli.


Widok ogólny bazowych budowli.


Obiekt noclegowy.


Pogoda wpuściła na niebo trochę błękitu. Może się jeszcze wylampi?


Choć na widok za oknem to znacząco nie wpłynie.


Za małą menażkę wzięliśmy. Za małą i na otwór w płycie pieca i na obętość składników gotującej się zupy. Trzeba pogodzić się z dymem idącym na izbę i pokombinować z meniskiem wypukłym :).


Widok na kuchnię z zaplecza, będącego lokum bazowych w sezonie wakacyjnym.


Stary szałas spuścił sople na kwintę. Powoli trzeba się zbierać.


Pogoda dziś wietrzna, ale nawet w porywach wiatr tylko nieznacznie przekracza limit dla dronika. A mizerna, lecz nie zweryfikowana dotąd poważnym wypadkiem praktyka uczy, że limit przy odpowiednim refleksie ustala jego prędkość maksymalna. Duje, ale nie pada, więc można chwilę polatać. 


I do klasycznych ujęć bazy...


...dorzucić ujęcie z szerszej perspektywy, pogięte panoramiczną sklejką w ICE wielu fotek.
Pełna panorama sklejona przez program DJI kiepsko wyszła (widać "szew", a nie widać półtonów w cieniach i bieli w jasnych partiach).

Krótkie ujęcie w automatycznym, smartfonowym opracowaniu DJI.




Widok w stronę grzbietu głównego spod szczytu Praszywki.
Pogoda robiła nadzieję na lampę, ale skończyło się kompromisem. Coś widać - choć mniej, niż można stąd zobaczyć. Góra bez czubka, prawie w środku kadru, to Wielka Racza. 


Widok ze szczytu na Beskid Śląski.


Widok ze zjazdu na dolinę potoku Rycerki i grzbiet, którym szlibyśmy w wariancie do Rajczy przez Rycerzową. Zza niego wynurza się Muńcuł.


Tak wygląda Praszywka z mostu u zbiegu potoków Rycerka i Rycerki. Dotarliśmy tu na nartach, ale dobrze, że mamy to już za sobą. Im niżej, tym śnieg był bardziej parszywy. A w dolinie - odwilż.


Widok ze stoku Łysicy na Boraczy Wierch (zasłaniający Lipowską), Pilsko i Mechy.
Łysica, choć pipancik, sponiewierała nas bardziej niż Praszywka. Na jednym odcinku trzeba było nawet zdjąć narty i cisnąć z buta.


Pociąg w Soli stoi, ale zaraz odjedzie, a Asia leży, ale zaraz wstanie. Do dna doliny już niedaleko. Jednak akcja objeżdżania z lewej ostatnich chaszczy skończy się forsowaniem Słanicy w dwóch wariantach. Asia - wariantem dłuższym, przez most. Ja - krótszym, po lodzie. Krótszy wariant pozwolił na wypicie piwa w knajpie, ale wymagał marszobiegu, by zdążyć na peron przed nadjeżdżającym następnym pociągiem.






czwartek, 24 stycznia 2019

Na Halę Miziową - dwa razy "inaczej"

   Nasza typowa wycieczka skiturowa na Halę Miziową to dwudniówka z podejściem z Korbielowa trasą narciarską, biwakiem w starym szałasie na Hali Cudzichowej, przejściem w Grupę Lipowskiej i zjazdem do Rajczy (Nickuliny). Tym razem jednak inauguracja sezonu narciarskiego miała inny przebieg.

Sobotnie przedpołudnie w zasypanym śniegiem Korbielowie.
Do Kamiennej dotarliśmy busem. W górę trzeba cisnąć z buta. Na szczęście warun pozwala cisnąć na nartach już od przystanku.

Napis to napis. Magii w nim nie ma. Ale pasuje do ciągu dalszego :).

Tu zaczyna się trasa narciarska. Zrobimy ją jednak tylko do dolnej stacji wyciągu na polanie Strugi. 

Schronisko na Hali Miziowej. Po prawej widać, ile zostało ze schroniska w poprzedniej  wersji - po jesiennym pożarze.
Dotarliśmy tu wyciągiem na Szczawiny, a resztę podeszliśmy na nartach - trasą nr 6.  

W schronisku obiad, piwko... nie spieszy nam się dalej. Plan na dziś zakłada tylko dojście na Cudzichową. A to rzut beretem stąd.

Dalsza droga wygląda kiepsko. Jestesmy w chmurze, więc "zero" widoków, a wiatr i wciąż padający śnieg intensywnie współpracują przy zacieraniu śladu naszych skiturowych i snowmobilowych poprzedników na szlaku.  

Okiść wykańcza nawet przystosowane do dźwigania śniegu świerki. Ten czubek zwalił się na ziemię dokładnie w chwili mijania. Niezly zgryz mają teraz wycinaki rozjeżdżające puch po lasach :). 

"Się działo", to "się porobiło". Pierwszą budowlą jaka pojawiła się w polu widzenia nie była bacówka na Cudzichowej, tylko goprówka na Miziowej.
W trakcie marszu do szałasu poczułem, że but chodzi mi na boki. To był efekt poluzowania się wkrętów w wiązaniu. Jeden już wypadł, a kolejny zdążył zerwać gwint w narcie. Do roboty zostały tylko dwa. Dokręcałem je "wkrętakiem" zaimprowizowanym z klucza, ale to i tak słabo trzymało się kupy, a luz szybko wracał. Trzymaliśmy się jednak planu. Miałem nadzieję, że wiązanie wytrzyma. A jak się urwie, to będziemy mieli całą niedzielę, by przekopać się jakoś w doliny. W trawersie Sypurznia okazało się jednak, że zgubiłem przytroczony do plecaka worek z litrem piwa i butami na zmianę. To zadecydowało o zmianie planu i powrocie na Miziową.  Była szansa, że worka jeszcze nie zawiało. Nowym celem był szałas pasterski przy szlaku na Górową. Tam jeszcze nie spaliśmy.
Po drodze spotkaliśmy splitboardzistow bez latarek, czekających na zagubionego kolegę, który jeszcze nie zjechał z Pilska. Podeszliśmy z nimi do goprówki, przy której okazało sie, że GOPR już ściągnął jednego freeridera na desce, który zjeżdżając z Pilska nie trafił na Miziową, tylko na Górową.

Zajrzeliśmy do schroniska na piwo i zapytać, czy nikt nie przyniósł tam worka z butami. Niestety, wór przepadł, a my zmieniliśmy koncept noclegu. Były miejsca, więc przenocowaliśmy w schronisku.  

Jak teraz zagospodarować niedzielę? Przejście do Rajczy odpada, jak decha od wiązania. Ale po zablokowaniu tyłu i ostrożnej jeździe wkręty powinny wytrzymać przynajmniej jeden zjazd. Pobawimy się zatem w zjazdowców.

Na Szczawinach juz tłok. Za to chmura została nad nami i wreszcie coś widać przed nosem.

Trasa przygotowana, ale jak się z niej wypadnie, to ma się człek w czym zakopać.

Skoro mowa o zakopywaniu... tuż poniżej tego miejsca zakopaliśmy nasze plecaki.
Jesteśmy nad polaną Strugi, czyli prawie w Korbielowie. Wiązanie wytrzymało zjazd, więc powinno wytrzymać jeszcze jeden. A lepiej go zrobić na lekko.

Znów w chmurze. Browarek i zjeżdżamy.

Na trasę też spadają czubki drzew. Poprzednio go tu nie było.

Spora rzecz. Kask na taki opad nie wystarczy.

Bety odkopane. Zjeżdżamy do dna doliny.

Zdecydowanie lepiej zdeżdżać w dolinę z linią kolejową o ruchu pasażerskim. Ale i z doliny Kamiennej da się jakoś wyturlać transportem publicznym. Tylko trzeba czasem poczekać. Na szczęście jest gdzie.

Na stacji w Żywcu.


    Tydzień później moje dechy były gotowe do zmagań z trasą Korbielów - Rajcza, ale aśkowa robota mocno skróciła nam weekend. Trzeba było jeszcze tydzień poczekać. W tym czasie stary majdan zdążył trafić "do lamusa" i wycieczka miała dodatkowy wymiar testowania zestawu TLT.


Przed dworcem w Gliwicach.
Ciśniemy na pociąg w środku nocy, by jak najwcześniej znaleźć się w Korbielowie.

Tak wcześnie jeszcze żaden bus nie jedzie. Ale "taryfy" są czynne całodobowo. Taka z tego korzyść, że nie trzeba człapać pod wyciąg.

.
Tym razem nie dzielimy drogi na Miziową na etapy. Całość robimy "elektrouphillowo".

Noc była bezchmurna, więc liczyliśmy na błękitne niebo po wschodzie słońca. Ale nad ranem zaciągnęło się chmurami i błękit mamy tylko w dziurach.
Na szczęście pułap chmur jest wysoki i sporo pod nim widać. Stąd np. Gorce - na prawo od Babiej Góry.

Tym razem nie rozsiadamy się w schronisku. To krótka wizyta. Tylko na śniadanie i rozgrzewacz.

Słońce świeci przez chmurną woalkę - "softbox", ale smreki w śniegowych szubach i bez ostrego światła prezentują się efektownie.

Świerk - ofiara okiści.

Pasek bezpośredniego światła słonecznego rozjaśnia górną partię Hali Cudzichowej.

Nowy szałas na hali.

Teraz wygląda jak ziemianka (śnieżanka?)

Palenica. Przez dwa tygodnie śnieg osiadł i szlak przedeptano. Teraz nawet psy dają tu radę. 

Choć do poziomu gruntu sporo brakuje.

Przed nami zjazd do Trzech Kopców.

Kolejny ułomek.

Odbijamy na Lipowską. Widocznego w rogu schroniska na Rysiance nie ma w planie na dziś.
Na razie :).

Baraki na hali Rysianka.


Schronisko na Lipowskiej.
W porze obiadu będą dwa kotlety. A ściślej kotlet i Kotlet.
Pierwszy - na talerzu. Drugi - przyjdzie z Romanki i wpłynie na zmianę planów.


W liczniejszym składzie przymierzamy się do zjazdu do stokówki po stronie Żabnicy. 

Skład nam się jednak podzielił w proporcjach 3:1. To fotka Asi, wracającej solo do schroniska na Lipowskiej.  

A to fotka z powrotu na grzbiet - do schroniska na Rysiance, po zakończonym zjeździe. Ech, sponiewierał mnie ten zjazd :).

Wyszliśmy w samą porę, by ogarnąć wzrokiem Tatry w przedwieczornym świetle.

Panorama z hali...

...i znad hali. 

Ekipa w komplecie. Zjeżdżamy, bo dzień się kończy

Jednak nie w dolinę Soły, a do Sopotni. W tej opcji nie wrócimy na Śląsk koleją, ale za to szybciej.
Kasiu i "Harnasiu" - dzięki za towarzystwo i wsparcie :).

    Film z tych wycieczek to na razie masa ujęć z niewielką szansą na montaż i publikację (bo materiału przybywa szybciej, niż "moce przerobowe" są w stanie przetworzyć na kolejnego jutubowego "tasiemca". Ale może coś z tego wyjdzie? Na razie średnio wyszła panoramka z Rysianki.