Strona zbiera w jednym miejscu to, co dotyczy wspólnych działań, a wisi w różnych oczkach sieci.

piątek, 30 listopada 2018

Wokół Babiej Góry - przez dwie bazy

      Władza zarządziła w poniedziałek dwunastego listopada święto poświąteczne, więc skorzystaliśmy. Ale weekend i tak wypadł dwudniowy, bo ruszyliśmy w góry dopiero w sobotę wieczorem.
      Plan trasy był tylko ogólny. Jego stałe elementy to miejscówki noclegowe w studenckich bazach namiotowych na Głuchaczkach i pod Madejową. Poza sezonem potencjał noclegowy tych baz jest mizerny. Tylko wiata, woda i miejsce na ognisko. Dach nad głową musieliśmy więc zabrać ze sobą. Żeby się zbyt nie obciążać, zamiast namiotu wieźliśmy tylko połówkę plandeki budowlanej 2x3 m i tropik od chińskiej dwójki.


KaeŚem do Żywca.


A z Żywca - na korbach. Niefajne jest popylać drogą przez Jeleśnię. To zawsze ostateczność.
Spory ruch, a pobocza nie ma.
W Jeleśni trafił nam się czynny ogródek przy restauracji, więc - póki co - trwa przerwa na izotonik.


Izotonik (jak zwykle) szybko się kończy. To była krótka przerwa.


Selfik na rozdrożu. Tu odbijamy na Głuchaczki.


Na podjeździe - ładne kwiatki. Ciepły listopad, to sporo jeszcze zieleniny kwitnie. Widzieliśmy nawet kwitnącą knieć błotną, czyli kojarzącego się z wiosną kaczeńca.


W bazie nie byliśmy sami. Na górze, w masie zdeponowanych gratów, umościła sobie legowisko para młodych turystów idących na zachód.


Trudno. my musimy kimać na dole.
Wieje mocno (halny), ale w śpiworach to niezbyt dokuczliwe.


Nieopodal bazy postawiono niedawno turystyczną wiatę ze stojakiem na rowery.


Dziś bardzo okrągła rocznica odzyskania niepodległości, więc świętujemy.


Rozwinięta flaga będzie nad nami powiewac do końca tego dnia.
Jedziemy na razie doliną Polhoranki.


A dalej - dol. Hlasnej Rieki.


W poprzek drogi przeszedł niedawno młody niedźwiedź. Ślad wygląda dość świeżo.


To  już druga "polowacka" kapliczka spotkana dziś po słowackiej stronie.


Kolejne ślady. Chyba tego samego osobnika. Szedł drogą w górę doliny. Mamy nadzieję, że to szczylek odstawiony już przez mamę :).


Turystyczna wiata na Pasiekach. Stąd ciśniemy niebeskim szlakiem na Przywarówkę.


Już znowu po polskiej stronie. Mijamy szlaban na końcu drogi leśnej.


Punkt informacji turystycznej na Przywarówce. Świątecznie nieczynny i nieświątecznie udekorowany.
U turystów spotykaliśmy jednak spradycznie patriotyczne akcenty. Kilka kibicowskich szalików w barwach narodowych i biało-czerwoną reklamę Tyskiego, z czasów mistrzostw świata w piłce nożnej.


Pogoda słoneczna, ale zimno. Fajnie móc spędzić chwilę przy kominku. Ten ogień płonie w knajpie w Lipnicy.


Jedziemy dalej. 


Zachód słońca zastał nas w Podwilku. Za chwilę odbijemy w dolinę Bębeńskiego Potoku, w miejsce kolejnej bazy namiotowej.


W bazie udało się jeszcze złapać trochę światła słonecznego.  Ale szybko uszło na zachód i te resztki łapałem już nad lasem.


Wiata w bazie nie zachęca do spędzania tam czasu. Co innego miejsce na ognisko. A instalację noclegową rozbijamy w lesie.


Baza nieczynna, więc nocujemy "na dziko". Nawet bardzo, bo na kolację dziczyzna. W menażce pyrka gulasz z jelenia, a na kiju piecze się jeleni szaszłyk. 


Noc minęła spokojnie i szybko. Czas na poranną krzątaninę.


Nad ranem trafił się przygruntowy przymrozek.


Ale temperatura szybko poszła w górę. Szczególnie przy ognisku :).


Za chwilę będzie kawa.


Testuję filtry ND+PL do kamery drona. Jakość obrazu na twarz nie rzuca, ale nie spodziewałem się cudów, a i jakość kamery "takase", więc rozczarowania nie ma.
Trochę widoków znad bazy.  Tu Tatry, Wielki Chocz i kąsek Małej Fatry.


Tatry.


Babia Góra i Polica.


A to Podwilk z parteru.
Wybrałem się do wsi w nadziei, że tutejsi sklepikarze będą chcieli zarobić w poświąteczny poniedzaiałek. Ale nie chcieli. Albo nie mogli. 


Trudno. Damy radę na zapasach.


Ech... prawie połowa listopada, a warun jak na majówkowym pikniku :).


Po śniadaniu ruszamy w stronę Babiej Góry. Tym razem nie kombinujemy dnem doliny, tylko od razu ruszamy na grzbiet, do niebieskiego szlaku.


Jazda grzbietem zaczyna się zjazdem, a widoki zacne, więc dalsza część wycieczki dobrze się zapowiada.


Hmmm... ale sucho tu nie będzie.


Jakoś poszło :).
Przerwa techniczna pod skansenem w Zubrzycy. Błoto na rowerach już wyschło i na razie nie sprawia kłopotu. Ale 
przed podjazdem na Krowiarki trzeba posmarować suche łańcuchy.


Podjazd trwa. Nad Ochlipowem smarowanie trzeba powtórzyć :).
Sprzed tego pensjonatu mamy ładny widok na Tatry.


A tak prezentują się z punktu widokowego nad Halą Zubrzycką.


Już w Zawoi.
Trafił się w końcu w to poniedziałkowe popołudnie jakiś pracowity sklepikarz :).


W dolinie Wełczówki możemy poznać plan obchodów wczorajszej rocznicy. 


Asfalt już się skończył. Wróci dopiero w Bystrej.


Krótki popas na przełęczy Klekociny.


Oj, trza będzie się napucować przed wejściem do pociągu.


Ale teraz to nie problem. Pora zachodu - porą podziwiania gry światła i widoków na okolicę.


I kręcenia "tajmlapsa" :).


Co sie odwlecze, to nie uciecze. Przed Żywcem czyścimy maszyny.


Świąteczna iluminacja ratusza w Żywcu.


Podróż zleciała "jak z bicza trzasł". To już peron na dworcu w Gliwicach.




niedziela, 25 listopada 2018

Grupa Retezat-Godeanu i okolica - dojazd

Po dłuższej przerwie czas się przeprosić z Bloggerem. To chyba jednak lepszy zakątek sieci na publikowanie wspominek z wycieczek, niż albumy Google.
Odświeżam bloga wspominkami z kolejnej rowerowej wycieczki do Rumunii. Tym razem rejonem działania był zachodni kraniec Karpat Południowych.


Zwardoń. Dotarliśmy tu pociągiem. Przed nami rowerowy odcinek do Czadcy.


Granica. W tamtą stronę doliny Skaliczanki jedzie się przyjemnie, choć spory spadek górnej części szybko zanika.


Prawym zboczem biegnie trasa D3, pokonując boczne doliny wysokimi mostami-estakadami. Najwyższa (tu i na całej Słowacji) konstrukcja sięga 85 m nad dno doliny.

 
Widok na Tatry Wysokie z okna Pendolino. Jedziemy nim z Czadcy do Koszyc.


Pamiątka po epoce "demoludów" - w holu stacji Czerna nad Cisą. Dotarliśmy tu z Koszyc w tempie zwykłej osobówki. 


To już Węgry i prom na Cisie, między wsiami Zemplénagárd
i Tuzsér.


Udało się zdążyć na ostatnie połączenie z Biharkeresztes.


Końcówka dojazdu pod rumuńską granicę odbywa się "komunikacją zastępczą", czyli autobusem. Rowerów się tak nie wozi, ale skompaktowaliśmy maszyny i weszlismy na bezczelniaka. Autobus prawie pusty, a my mieliśmy opłacony przejazd do końca trasy, więc załoga nie upierała się przy swoim. 


Sprawdziliśmy w sieci połączenia z Oradei na południe. Do najbliższego było parę godzin, więc przed granicą zalegliśmy przy bocznej drodze na krótką drzemkę bez namiotu. 


Do Timisoary jedziemy dieslowskim Siemensem. Rowerów "pilnują" nam dwie nastolatki, przyspawane smartfonami do jedynego gniazdka w okolicy. 


Świta. Za oknem płasko jak na stole. Ale to się wkrótce zmieni.


Hol dworca Timișoara Nord.


Nasze rowery tworzą "drugi sufit" w przedziale pociągu, który wreszcie dowiezie nas do celu. 


Na razie mijamy góry masywu Poiana Ruscă.


Na stacji w Caransebeș.


Na tyłach grekokatolickiej katedry znajdują się fundamenty starszej świątyni.


Przed nami północno zachodni kraniec grupy Retezat-Godeanu.
Dziś planujemy dotrzeć na siodło między Muntele Mic i g.
Țarcu.


Ale najpierw kąpiel i obiad. W potoku i przy ognisku. W tym czasie padła pogoda, a nieopodal przeszła pierwsza burza.
Ech... od burz w tym roku trudno będzie odpocząć, ale na razie jeszcze o tym nie wiemy.


Nad wsią Turnu Ruieni wznoszą się ruiny donżonu, zwanego Wieżą Owidiusza. 


Znów pada, a do zmierzchu mamy sporo czasu, więc przeczekujemy deszcz przy "browarze".


Na dobre zaczęły się góry. A w nich - ślady górnictwa.


Potok mocno przybrał po dzisiejszych deszczach.


Mocno grunt zrosiło, to i rosówki okazałe. Tę na pierwszy rzut oka wziąłem za padalca.


Dobra droga prowadzi do kompleksu turystycznego pod szczytem Muntele Mic. Po drodze trafiają się dobre miejscówki biwakowe. Ale jest jeszcze za wcześnie i za nisko na biwak.


Ciśniemy dalej.


Wilgoć służy grzybom. Nietrudno zgadnąć, co dziś zjemy na kolację :).


To już fotka znad "biwakowej" przełęczy Jigoria.
Miałem nadzieję, że znajdę tu wodę. Niestety, trzeba będzie zjechać po nią pod przełęcz.
Ale za to w ciekawym świetle prezentują się stąd cele naszej jutrzejszej wycieczki.


To Vf.  Țarcu - z jasnym punktem stacji meteo na szczycie.


A to - "dach" pasma, czyli Vf. Căleanu, wychylający głowę znad pipanta na pierwszym planie.


Dzień się kończy, ale opał już zgromadzony i woda przywieziona. Można biwakować :).


W kolacji na gorąco nie tylko kuskus robi za wypełniacz. Grzyby będą teraz częstym dodatkiem do posiłków.


Po zachodzie słońca wiatr osłabł i zrobiło się spokojnie. Ciekawe, jaka pogoda czeka nas jutro?


Ten etap wycieczki prezentuje także film.


Mam nadzieję, że kolejne etapy będę ogarniał częściej niż dotychczas (czyli raz na kwartał ):).


Edycja niemal dwa miesiące później:
"Nadzieja matką głupich" - kwa, trza z tym żyć. 
Jutubowa playlista na razie krótka, a album zdjęć nie powstanie do końca tutaj, tylko w góglefotkach, czyli tam, gdzie zwykle. Styczeń się kończy, a tam ledwie dwa z siedmiu celów odhaczone.